Od samego początku nie podobał mi się pomysł z sześciolatkami. Uważam, że przeciętna polska szkoła nie jest do tego należycie przygotowana. Podobnie rodzice i uczniowie.
Dywaniki i szafki problemu nie rozwiązują. Jeśli w szkole nie ma odpowiednich toalet, w dodatku dobrze usytuowanych, to zaczynają się schody – dosłownie! Nauczycielki z całą klasą (sic!) schodzą na parter (z sal na drugim piętrze), gdzie mieszczą się szkolne toalety, gdy tylko któreś dziecko zgłosi potrzebę.
Jeszcze ciekawiej wyglądają wyjścia pozaszkolne. Jedna nauczycielka z całą grupą (blisko trzydziestoosobową) pokonuje przejście przez ruchliwą jezdnię. Tu nie ma – jak w przedszkolu – pań wspomagających.
Koleżanka ucząca w pierwszej klasie opowiadała nam, jak zamarła, gdy po przejściu z całą grupą na zielonym świetle zobaczyła po drugiej stronie jezdni sześcioletniego brzdąca schowanego w krzakach i machającego do niej filuternie.
I taak tu jeest...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Archiwum bloga
-
►
2016
(380)
- ► października (31)
-
►
2015
(416)
- ► października (31)
-
►
2014
(51)
- ► października (1)
-
►
2013
(190)
- ► października (6)
-
►
2012
(179)
- ► października (37)
-
►
2011
(11)
- ► października (1)
-
►
2010
(41)
- ► października (3)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz